Pierwszy weekend marca okazał się doskonały do mojego pierwszego zimowego biwaku w lesie i zdobycia trochę doświadczenia w tym temacie. Skończyło się tym, że powiedzieć, że zmarzłem jak pies w nocy to nic nie powiedzieć :)
Ale zacznijmy od początku:
Jedyne co mogłem zrobić, to na dworcu w budzie kupiłem damskie dresy za 20 zł. Przynajmniej gościńca nawiozłem dla żony :)
Pierwszy błąd za mną - niedopasowanie ciuchów i założenie nie przetestowanych spodni - odczuwałem to potem przez całą noc. A to nie koniec fakapów, oj nie.
Mróz w sobotę trochę zelżał, w ciągu dnia było koło -7, nad ranem miało być -13, także warunki idealne.
Najpierw musieliśmy znaleźć odpowiednie miejsce na biwak, zajęło nam to 10 km z groszami, ale wybraliśmy perfekcyjnie, do najbliższych zabudowań 4 km. Celowo nie podaję gdzie pojechaliśmy i poszliśmy, bo cały nasz biwak był nielegalny. Gdyby nas przydybała Straż Leśna, mandat mógłby być grany. Taki niestety mamy klimat i czysty PRL w wielu obszarach.
Po znalezieniu miejscówki nadszedł czas na rozbijanie biwaku, mój plan na nocleg to hamak pod tarpem, Piotrek miał spać pod plandeką na dwóch karimatach położonych na gałązkach dla lepszej izolacji i przykrytych drugą plandeką.
Po rozłożeniu spania zmajstrowaliśmy niewielki ogień, od razu się cieplej zrobiło :) A gdy jeszcze wciągnęliśmy gęsty krupnik i gorącą herbatę to już zupełnie wiosenka. Niestety nie na długo, bo ogień trzeba było wygasić, szczególnie, że drewno podczas takich mrozów nie jest łatwo pozyskać, a latać dalej nam się nie chciało. Na szczęście ognia starczyło na tyle, żebym mógł wysuszyć skarpety, bo niestety obie pary miałem na sobie, więc do spania musiałem podsuszyć wełniane. Kolejny fakap z mojej strony - nie zabrałem ekstra pary grubych skarpet tylko do spania.
Gdy ognisko już dogorywało nagle rozległo się wycie wilków! Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale to najszczersza prawda. Po chwili do wilka/wilków dołączyły się psy z okolicznych wsi. W połączeniu z pełnią księżyca robiło to piorunujące wrażenie. Po kilku minutach wycie umilkło.
Ognisko zgasło, mróz się nasilał, więc po 21 postanowiliśmy już iść spać i nadeszła pora na coś, czego nie lubię czyli moszczenie się w hamaku. Ciężko to zrobić, gdy przypomina się przybysza z Matplanety, bo jesteś w 3 bluzach i kurtce.
W końcu z niewielką pomocą się udało i nadszedł czas próby mrozu dla mojego śpiwora, underquilta i ciuchów.
Krótko o tym co zabrałem do spania:
- hamak z Deca
- DIY underquilt ze szmateksowego śpiwora, bardzo cienki
- cienka karimata z marketu do włożenia pomiędzy hamak a underquilta (ostatnio mi się ten patent wyśmienicie sprawdził)
- śpiwór z demobilu Bundeswehry, który miał być do -25 C i w którym pokładałem największe nadzieje
Trzeba było się przenieść pod plandekę i to szybko, co też zrobiłem, używając tarpa, hamaka i underquilta z karimatą jako podścielenia pod śpiwór i wciskając się na gałązki. To, plus zakutanie w śpiwór pomogło na jakiś czas, ale spać można było tylko przez kilka minut, potem mróz mnie budził. Dopiero, gdy kompan Piotrek uczęstował mnie podgrzewaczem do rąk, który wrzuciłem do skarpetki udało mi się zasnąć na dłuższą chwilę. Świtu wyglądałem jak kania dżdżu i koło 6 już byłem na nogach. Oj, ciężka była ta noc, ciężka. Real feel -18.
Rano powitał nas piękny wschód słońca, pakowanie, szybka przekąska, gorąca herbata, obozowisko uprzątnięte zgodnie z zasadą “leave no trace” i z buta na stację. A mi dopiero w czasie marszu rozgrzały się stopy:)
Podsumowując:
- wyleczyłem się z hamaka, może gdybym miał Otula wszystko wyglądałoby inaczej, ale przy budżetowych rozwiązaniach hamak nie nadaje się na zimę
- zakupiłem mały i lekki namiot, który w połączeniu z samopompą będę zawsze na podobne biwaki zabierał
- nie wiem czemu nie użyłem underquilta wewnątrz śpiworu lub/i nie włożyłem nóg do pustego plecaka, teraz bym tak zrobił
- 2 ogrzewacze po 3 zł rozwiązałyby problem z marznącymi stopami - must have na kolejny zimowy wypad
- porządne kalesony, spodnie i rękawiczki to podstawa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz